wtorek, 12 grudnia 2017

Uzdrowienie

"Wychodzę. Już ich nie słyszę."
Ciężki oddech trzaska w słuchawce, od zbyt małej odległości między ustami, a mikrofonem. Po chwili odsuwa się, słychać zgrzyt nienaoliwionych zawiasów, odgłosy gniecionej kurty, towarzyszące podnoszeniu się. Krótki stęk przy wysiłku włożonym w rozruszenie stężałych od zimna mięśni.
"Nic nie widzę i nie słyszę. Przynajmniej nic nietypowego dla opuszczonej kolonii."
Ciche kroki, stawiane ostrożnie i nieporadnie.
"Kolejna dobra wiadomość: wyzdrowiałem. Nie smarczę, nie gryzie mnie gardło, nie mam zawrotów głowy. Wciąż jednak czuję się jak gówno. Może choroba tylko chwilowo odpuściła? Może adrenalina towarzysząca wyjściu w tereny łowieckie wypłukała objawy?
Głos szeptał, starał się bardzo wyraźnie artykuować każde słowo. Pomimo tego często stawały się trudne do rozszyfrowania. Jakby gniecione przez wysokie ciśnienie.
"Czuję się obrzydliwe brudny. Oby prysznice działały... Kogo ja oszukuję, będę musiał pewnie babrać się z generatorem. Spotkamy się ponownie jak coś napotkam. Bez odbioru."

poniedziałek, 18 września 2017

Samotność

Głośne kichnięcie.
- Coś przylazło do kompleksu, ale chyba już sobie poszło. Spytacie: czemu nie siedzisz cicho? Ja odpowiadam: w dupie mam takie życie jak pyska nie mam do kogo otworzyć. Wolę zaryzykować, niż siedzieć kolejne godziny w ciszy.

Długa cisza.
- I o czym by tutaj... Jak już mam gadać, to nie wiem o czym. Tak jakby w momencie rozmowy mój mózg tasował posiadane karty, odkładał je na stos i wyciągał nowe lub zasugerował pas. Ale też nie mam o czym gadać. Więc będę mówić o tym, że nie mam o czym gadać, dobre, doprawdy.

Pociąganie nosem. Zduszone kichnięcie.
- Przeklęta choroba!
Przytkane dmuchnięcie. Kapanie kropel.
- Z tym, że nie mam o czym gadać... Myślę, że wszystko zaczyna się od innych ludzi. To ich wina! Najłatwiej zawsze jest rozmawiać, gdy inni zadają ci werbalne bodźce. Pobudza to wtedy mózg do pracy, następują wybuchy skojarzeń, szalejące między neuronami w mózgu... Jak coś dyskutujesz, wymyślasz, to inni przypominają ci jakieś zasady o których nie pamiętasz, podsuwają ci pytania, które powinieneś zadać. W rozmowie z innymi stajesz się mądrzejszy. A samemu?

Ciężkie, nierówne westchnięcie.
-Samemu to człowiek jakiś głupszy... Może i ma czas na przemyślenia, tylko co mu po nich jak, gdy tylko ma je zastosować, to zaczyna gubić je i tracić w momencie, gdy chce je wprowadzić w życie. Zaczyna wtedy się walka z czasem i chwytanie za ogon złotych pomysłów, które jak stado ryb czmychają, jak tylko zburzysz toń spokojnych przemyśleń. Zupełnie jakby przejście z teorii do czynu burzyło i naruszało strukturę wszechświata, który żeby się bronić przed inicjatywą człowieka decydował się na uderzenie w jego myśli, spłoszenie jego pomysłów, ogłupienie go zanim zdąży nabrać zbyt wielkiej pewności siebie i zdecydowania do zmiany rzeczywistości. Taki to jest nasz samotny wszechświat i samotny pomyślunek.

- Co możemy uczynić sami? Skąd bierzemy skojarzenia? W jakim języku myślimy i w jakim byśmy myśleli... Gdybyśmy nie znali języka? Natchnienie... Chęć działania. Ciekawość. Skąd bierze się ta siła? Płynie od nas samych i dopiero łączona z innymi staje się Myślą? Ideą?

Późny wieczór, rześkie powietrze

Sygnał kodowany, człowiek usłyszy chaotyczne pikanie, maszyna licząca nagra sygnał i zdekoduje na komunikat pomocy s.o.s. W opcję automatycznego odbioru sygnału wyposażony jest obowiązkowo każdy komputer odkąd rozpoczęto pierwsze pełnoprawne kolonizacje kosmosu.

Po przetłumaczeniu na język zrozumiały dla człowieka można odczytać: współrzędne i krótki opis lokacji, a także status medyczny.

Bardzo często przy współczesnych słabszych nadajnikach komunikat może lecieć kilkaset lat zanim natrafi na jakiś odbiornik. To zbyt wiele, żeby uratować człowieka, ale daje rozbitkom i potrzebującym nadzieję.

- Z dokumentacji technicznej projektu Wieczny Azyl należący do Międzyplanetarnego Centrum Kryzysowego Imperium Ziemskiego

Choroba, dzień pierwszy

- Godzina 14:11 czasu ziemskiego, dnia 18 września kalendarza gregoriańskiego.

- Wstałem wyjątkowo późno. Całą noc drażnił mnie katar, dusiłem się i budziłem nasłuchując. Jak mam zatkany nos to chrapię, a nie chcę, żeby zwróciły na mnie uwagę. Kto by pomyślał... Taki wiek, niby zdobywamy kosmos, a katar to najgorsze przekleństwo współczesnych kolonistów.

- Chyba mam alergię. Spanie w tej żelaznej trumnie musi mi nieźle szkodzić, ale do centrum medycznego jest zbyt daleko, żeby sprawdzić mój stan, a i... A i nie ma pewności, że reaktory nie są uszkodzone, bo eksplozji tych przeklętych machin wiertniczych.

- Nie pamiętam jak się nazywają. Boli mnie głowa, to chyba przez gorączkę. W szafce, z której zrobiłem sobie łóżko jest bardzo duszno, ale na zbyt wysoką temperaturę nie muszę narzekać... Ha. Mam wrażenie, że jestem w lodówce, szczególnie w nocy, ale to pewnie... Pewnie dlatego, że się nie ruszam. Wszystko mi odrętwiało, ale boję, tak Cholera! Boję się wychodzić. Niby jest już ciszej, ale nie raz tak urządzały naszych strażników, a gdy ci stracili przytomność... Bam! Wyskakiwały znikąd, mordowały, co się dało i zanim strzeliliśmy było już za późno. Chrzanić tego cepa, co nas wysłał na tą planetę bez działek! Mam nadzieję, że odbierzesz ten komunikat kutasie i wsadzisz go sobie w dupę!

Słychać ciężkie, zmęczone dyszenie, jakby ktoś się dusił. Po chwili słychać smarkanie.

- Nie mam chusteczek, szkoda mi ich na gluty. Wolę zachować na ogień, jak się upewnię, że stado sobie poszło. Mam nadzieję, że wkrótce to...
Urwał. W tle słychać metalowe zgrzyty.

< koniec przekazu >

niedziela, 17 września 2017

Kontakt z Faris 2

#zgrzyt i szum#

<oczyszczanie szumu transmisji... Proszę czekać>

? Czy ktoś mnie słyszy? Czy ktoś... * szszszszsz * Niech to miejsce będzie przeklęte! Uwaga, do wszystkich w zasięgu, nadaję KOMUNIKAT S.O.S. Proszę, jeśli ktoś jest w stanie mnie namierzyć!
Stukot.
- Nadaję ostatnie współrzędne jakie zapamiętałem: X - 211.111, Y - 675.433, Z - 899.100 względem gwiazdy Andromedia, która leży w 3 sektorze względem Mgławicy Connora. Mam tylko 45 minut na powtarzanie transmisji! Będę nadawać codziennie, w tych samych porach, jeśli to pomoże mnie namierzyć! Nie znam, powtarzam, nie znam złożonych współrzędnych nawigacyjnych, idźcie za sygnałem.
Stukot.
- Wiem, że ktoś mnie słyszy, Faris 2 jest...

<łączność przerwana >

niedziela, 12 kwietnia 2015

11.04.2515 | Czy ktoś mnie słyszy?

- Jeśli ktoś mnie słyszy, ktokolwiek, proszę, niech odpowie.
Głos z głośników tak przestraszył Jamesa, że omal nie spadł w przepaść. Przywarł do kamiennej ściany.
Skalibrował częstotliwość swojego radia i uruchomił mikrofon.
- Słyszę was.
- Halo? - zapytał niepewnie głos, po czym westchnął z ulgą - Och, dzięki Bogu, myślałem, że już tutaj umrę.
- Spokojnie.
James nie dał się ponieść narastającemu podnieceniu.
- Nadajesz ze Stacji Sigma?
- Tak.
Odpowiedział twierdząco nieznajomy.
- Czekaliśmy tyle dni na zapasy...!
James zastanowił się nad odpowiedzią.
- Zapasy zostały pożarte.
Cisza.
- Sigma? Słyszycie mnie?
Po kolejnej niepokojącej chwili nadeszła odpowiedź.
- Tak. Słyszymy. To okropne wieści.
Wiem, do cholery! Pomyślał James i zabrał się do dalszego schodzenia. Do zmierzchu została minuta. Było już naprawdę ciemno.
- Jak się trzymacie?
Zapytał.
- Kiepsko. Z dwudziestu osadników została tylko piątka i ja.
- Mogą... Czy ktoś może po mnie podjechać?
James nie miał już czasu, a podróż do stacji zajmie z kwadrans. Zbyt długo będzie narażony na atak.
- Nie. We wszystkich pojazdach skończyło nam się paliwo. Możemy wyjść po ciebie...
- Nie.
Przerwał mu James.
- To zbyt ryzykowne.
Rzucił się do biegu.
- Gdzie jest wejście?
- Płot w wielu miejscach został rozerwany. Nie powinieneś mieć problemu z odnalezieniem przejścia.
Wyjaśnił głos.
- Daj znać, kiedy dobiegniesz. Oświetlę i otworzę drzwi.
- Dobrze. Bez odbioru.
James wyciszył mikrofon i skupił się na biegu.

Gdyby nie prowizoryczna naktowizja biegłby praktycznie na oślep. Sigma miała wygaszone światła. Zmniejszali tym samym prawdopodobieństwo ściągnięcia na siebie nocnych stad robali.
Minął wrak wypatroszonego łazika. Ślady kłów i szponów były doskonale widoczne na wyłamanych drzwiczkach.

Przełknął ślinę, kiedy usłyszał jak coś wygrzebuje się z ziemi. Gdzieś kilka metrów za nim. Nie obejrzał się. Przyspieszył.
Był lekko odwodniony i niedożywiony, kręciło mu się w głowie. Bieg wycieńczał go szybko. Zbyt szybko.
Dostał kolki.
W takim momencie, kolka? Zaśmiał się ponuro w myślach.
Do zabudowań zostało jeszcze z dwieście metrów.

Słyszał jak za jego plecami rozlegają się rozespane skrzeki. Bestie wykopywały się ze swych jam, by wyruszyć na stadne polowanie.
Nagle poczuł jak traci grunt pod nogami. Coś odrzuciło go do góry.
Upadł na ziemię.
Gadzia, karalucho-podobna istota wyskoczyła na powierzchnię. Trójnóg poczłapał w stronę reszty gromadzącego się stada.

James zerwał się z ziemi i rzucił się do ucieczki. Minie chwila zanim stworzenia ustalą hierarchię i wyruszą na łowy.
W końcu przeskoczył przez zniszczony płot i rozejrzał się, szukając drzwi.
- Jestem! Jestem za płotem! - zawołał.
Brak odpowiedzi.

Zza jego pleców rozległ się głośny ryk. Trójnogi rozpoczęły łowy.
James spanikował.
Co robić? Co robić?!

Schował się szybko za metalowymi skrzyniami. W głośnikach rozległ się trzask.
- Jesteś już? Mam sporo odczytów z sejmografu. Stwory węszą!
- Wiem! Powiedziałem, że już jestem!
Krzyknął do mikrofonu.
- Jesteś tam? Halo, odezwij się!
James mruknął zły na siebie i uruchomił mikrofon.
- Jestem.
- Dobrze. Oświetlam drzwi.
James wstał. Drzwi były po drugiej stronie budynku. Widział świetlistą łunę. Trójnogi też ją dostrzegły, a wśród nich rozległ się zgiełk, przypominający złośliwy chichot.
Dopadł do otwartych drzwi.
- Możesz zamykać!
Wrota zatrzasnęły się tuż przed nosem wygłodniałego trójnoga.

sobota, 11 kwietnia 2015

11.04.2515 | Odgłos pustki

Mężczyzna wspiął się na szczyt. Zachodzące słońce malowało niebo w kolory czerwieni. Wystające, przypominające kły bestii kamienie, rzucały bardzo długie cienie.
Mężczyzna dotknął dłonią szyi, a jego uszczelniany, okrągły hełm, rozsunął się. Jego twarz pokryta była zmarszczkami podobnymi do tych, które nabywają żeglarze. Był smutny.

Sięgnął do prawej kieszeni swojego kombinezonu. Rozpiął kieszeń i wyciągnął zdjęcie. Przedstawiało ono kobietę w średnim wieku. Nie była wyjątkowo piękna, ale miała w sobie coś niezwykłego. Ten sympatyczny uśmiech i świecące się, ciekawskie oczy, jak u nastolatki.

Mężczyzna westchnął i schował zdjęcie. Ruszył naprzód. Musiał dotrzeć do Stacji Sigma przed zapadnięciem nocy.
Samoskładający się kask zatrzasnął się nad jego głową. Na szerokim wizjerze w lewym górnym rogu wyświetliła się godzina.
17:59.
Godzina do całkowitego zmierzchu. Jeśli zostanie na zewnątrz na noc, umrze.

Na samej górze wizjera świecił się na niebiesko niewielki pasek z symbolem NW. Elektroniczny kompas wykorzystujący prastarą, ale wciąż działającą na większości znanych planet, technikę wykorzystującą zjawisko magnetyczne.
Ale na Faris II pole magnetyczne miało swoje humory. Wszystko mogło działać perfekcyjnie. Do czasu aż planeta nie stwierdziła, iż należy dokonać poprawek w polu siłowym. Wtedy wyniki w większości maszyn stawały się przekłamane, a to często doprowadzało do wielu nieszczęść.
Już samo zgubienie się na niezamieszkałej planecie było bardzo niebezpieczne, szczególnie, kiedy wszystkie nadajniki szlag trafił.

I tak oto on, James Junior Oldstar wjechał na morze gorących piasków, gdzie jego łazik został pożarty przez pustynne rekiny razem z nadajnikami ratunkowymi. Na dodatek złego błąd w pokładowym kompasie okazał się naprawdę spory i minął Sigmę o kilkanaście kilometrów.

Na wschód, na horyzoncie widział dwie napęczniałe sylwetki starych Jirgo - olbrzymich robotów górniczych. Podobno tylko jeden z nich nadal działał, wciąż wgryzając się coraz głębiej i głębiej w trzewia planety. Prawdopodobnie to nie był żaden z tych, które widział. Minęło sporo czasu od Godziny Zero kolonizacji. Pewnie już wkopał się na głębokość conajmniej stu kilometrów. Jirgo mogły być upierdliwe przy ciągłych naprawach, ale były najbardziej efektywne jeśli chodzi o kopanie.

James Junior minął najwyższy kamienny kieł w okolicy. Po dłuższej chwili dotarł na skraj wysokiego klifu. W dole rozpościerał się widok na dolinę. Coś błysnęło w oddali nad rzeką. To Stacja Sigma. Niewielki kompleks metalowych budynków był ledwie widoczny z tej odległości.

Musi poszukać innej drogi. I to szybko. Do zmierzchu pozostało zaledwie trzydzieści minut...