niedziela, 12 kwietnia 2015

11.04.2515 | Czy ktoś mnie słyszy?

- Jeśli ktoś mnie słyszy, ktokolwiek, proszę, niech odpowie.
Głos z głośników tak przestraszył Jamesa, że omal nie spadł w przepaść. Przywarł do kamiennej ściany.
Skalibrował częstotliwość swojego radia i uruchomił mikrofon.
- Słyszę was.
- Halo? - zapytał niepewnie głos, po czym westchnął z ulgą - Och, dzięki Bogu, myślałem, że już tutaj umrę.
- Spokojnie.
James nie dał się ponieść narastającemu podnieceniu.
- Nadajesz ze Stacji Sigma?
- Tak.
Odpowiedział twierdząco nieznajomy.
- Czekaliśmy tyle dni na zapasy...!
James zastanowił się nad odpowiedzią.
- Zapasy zostały pożarte.
Cisza.
- Sigma? Słyszycie mnie?
Po kolejnej niepokojącej chwili nadeszła odpowiedź.
- Tak. Słyszymy. To okropne wieści.
Wiem, do cholery! Pomyślał James i zabrał się do dalszego schodzenia. Do zmierzchu została minuta. Było już naprawdę ciemno.
- Jak się trzymacie?
Zapytał.
- Kiepsko. Z dwudziestu osadników została tylko piątka i ja.
- Mogą... Czy ktoś może po mnie podjechać?
James nie miał już czasu, a podróż do stacji zajmie z kwadrans. Zbyt długo będzie narażony na atak.
- Nie. We wszystkich pojazdach skończyło nam się paliwo. Możemy wyjść po ciebie...
- Nie.
Przerwał mu James.
- To zbyt ryzykowne.
Rzucił się do biegu.
- Gdzie jest wejście?
- Płot w wielu miejscach został rozerwany. Nie powinieneś mieć problemu z odnalezieniem przejścia.
Wyjaśnił głos.
- Daj znać, kiedy dobiegniesz. Oświetlę i otworzę drzwi.
- Dobrze. Bez odbioru.
James wyciszył mikrofon i skupił się na biegu.

Gdyby nie prowizoryczna naktowizja biegłby praktycznie na oślep. Sigma miała wygaszone światła. Zmniejszali tym samym prawdopodobieństwo ściągnięcia na siebie nocnych stad robali.
Minął wrak wypatroszonego łazika. Ślady kłów i szponów były doskonale widoczne na wyłamanych drzwiczkach.

Przełknął ślinę, kiedy usłyszał jak coś wygrzebuje się z ziemi. Gdzieś kilka metrów za nim. Nie obejrzał się. Przyspieszył.
Był lekko odwodniony i niedożywiony, kręciło mu się w głowie. Bieg wycieńczał go szybko. Zbyt szybko.
Dostał kolki.
W takim momencie, kolka? Zaśmiał się ponuro w myślach.
Do zabudowań zostało jeszcze z dwieście metrów.

Słyszał jak za jego plecami rozlegają się rozespane skrzeki. Bestie wykopywały się ze swych jam, by wyruszyć na stadne polowanie.
Nagle poczuł jak traci grunt pod nogami. Coś odrzuciło go do góry.
Upadł na ziemię.
Gadzia, karalucho-podobna istota wyskoczyła na powierzchnię. Trójnóg poczłapał w stronę reszty gromadzącego się stada.

James zerwał się z ziemi i rzucił się do ucieczki. Minie chwila zanim stworzenia ustalą hierarchię i wyruszą na łowy.
W końcu przeskoczył przez zniszczony płot i rozejrzał się, szukając drzwi.
- Jestem! Jestem za płotem! - zawołał.
Brak odpowiedzi.

Zza jego pleców rozległ się głośny ryk. Trójnogi rozpoczęły łowy.
James spanikował.
Co robić? Co robić?!

Schował się szybko za metalowymi skrzyniami. W głośnikach rozległ się trzask.
- Jesteś już? Mam sporo odczytów z sejmografu. Stwory węszą!
- Wiem! Powiedziałem, że już jestem!
Krzyknął do mikrofonu.
- Jesteś tam? Halo, odezwij się!
James mruknął zły na siebie i uruchomił mikrofon.
- Jestem.
- Dobrze. Oświetlam drzwi.
James wstał. Drzwi były po drugiej stronie budynku. Widział świetlistą łunę. Trójnogi też ją dostrzegły, a wśród nich rozległ się zgiełk, przypominający złośliwy chichot.
Dopadł do otwartych drzwi.
- Możesz zamykać!
Wrota zatrzasnęły się tuż przed nosem wygłodniałego trójnoga.

sobota, 11 kwietnia 2015

11.04.2515 | Odgłos pustki

Mężczyzna wspiął się na szczyt. Zachodzące słońce malowało niebo w kolory czerwieni. Wystające, przypominające kły bestii kamienie, rzucały bardzo długie cienie.
Mężczyzna dotknął dłonią szyi, a jego uszczelniany, okrągły hełm, rozsunął się. Jego twarz pokryta była zmarszczkami podobnymi do tych, które nabywają żeglarze. Był smutny.

Sięgnął do prawej kieszeni swojego kombinezonu. Rozpiął kieszeń i wyciągnął zdjęcie. Przedstawiało ono kobietę w średnim wieku. Nie była wyjątkowo piękna, ale miała w sobie coś niezwykłego. Ten sympatyczny uśmiech i świecące się, ciekawskie oczy, jak u nastolatki.

Mężczyzna westchnął i schował zdjęcie. Ruszył naprzód. Musiał dotrzeć do Stacji Sigma przed zapadnięciem nocy.
Samoskładający się kask zatrzasnął się nad jego głową. Na szerokim wizjerze w lewym górnym rogu wyświetliła się godzina.
17:59.
Godzina do całkowitego zmierzchu. Jeśli zostanie na zewnątrz na noc, umrze.

Na samej górze wizjera świecił się na niebiesko niewielki pasek z symbolem NW. Elektroniczny kompas wykorzystujący prastarą, ale wciąż działającą na większości znanych planet, technikę wykorzystującą zjawisko magnetyczne.
Ale na Faris II pole magnetyczne miało swoje humory. Wszystko mogło działać perfekcyjnie. Do czasu aż planeta nie stwierdziła, iż należy dokonać poprawek w polu siłowym. Wtedy wyniki w większości maszyn stawały się przekłamane, a to często doprowadzało do wielu nieszczęść.
Już samo zgubienie się na niezamieszkałej planecie było bardzo niebezpieczne, szczególnie, kiedy wszystkie nadajniki szlag trafił.

I tak oto on, James Junior Oldstar wjechał na morze gorących piasków, gdzie jego łazik został pożarty przez pustynne rekiny razem z nadajnikami ratunkowymi. Na dodatek złego błąd w pokładowym kompasie okazał się naprawdę spory i minął Sigmę o kilkanaście kilometrów.

Na wschód, na horyzoncie widział dwie napęczniałe sylwetki starych Jirgo - olbrzymich robotów górniczych. Podobno tylko jeden z nich nadal działał, wciąż wgryzając się coraz głębiej i głębiej w trzewia planety. Prawdopodobnie to nie był żaden z tych, które widział. Minęło sporo czasu od Godziny Zero kolonizacji. Pewnie już wkopał się na głębokość conajmniej stu kilometrów. Jirgo mogły być upierdliwe przy ciągłych naprawach, ale były najbardziej efektywne jeśli chodzi o kopanie.

James Junior minął najwyższy kamienny kieł w okolicy. Po dłuższej chwili dotarł na skraj wysokiego klifu. W dole rozpościerał się widok na dolinę. Coś błysnęło w oddali nad rzeką. To Stacja Sigma. Niewielki kompleks metalowych budynków był ledwie widoczny z tej odległości.

Musi poszukać innej drogi. I to szybko. Do zmierzchu pozostało zaledwie trzydzieści minut...